Agata
Manosa

Post dr Dąbrowskiej efekty po 14 dniach.

2018-03-25 - Agata Herbut

To podejście było moim drugim do postu. Za pierwszym razem zaczęłam zupełnie od czapy, bez przygotowania zarówno psychicznego jak i informacyjnego. Wytrzymałam trzy dni i poległam z powodu bólu głowy. Obiecałam sobie, że do kolejnego przygotuję się wcześniej i tak też było. Rozpoczęcie zaplanowałam dwa miesiące wcześniej, postarałam się wbić w dziurę czasową, która nie zawiera w sobie żadnych wyjazdów, świąt, ważnych zleceń.

Na własnym przykładzie wiem, jak ważne jest psychiczne przygotowanie oraz posiadanie podstawowych informacji na temat idei postu. I najważniejsze – nie traktowałam go jako super dietę odchudzającą. Chciałam oczyścić mój organizm, byłam ciekawa czy wystąpią u mnie kryzysy ozdrowieńcze, o których wspomina dr Dąbrowska. Chciałam wytrzymać i przeprowadzić walkę ze sobą bo miałam wrażenie, że gdzieś po drodze zgubiłam konsekwencję i silną wolę. Postanowiłam spisać moje odczucia dzień po dniu, abyście mogły/li prześledzić moje samopoczucie i nastroje. Krótkie zasady postu znajdziesz na dole posta.

Dzień 1.

Poniedziałek.
Budzę się o 6.30. Za oknem słońce, zaraz zrobię sobie kawę. Wróć. To już dzisiaj. Od dzisiaj nie piję przecież kawy. W głowie mam jeszcze kilka myśli na temat tego, że raz się żyje i że po co się tak męczyć, ale udaje mi się je wyłączyć. Tak bardzo chciałam się sprawdzić i wytrzymać. Koło południa zaczyna boleć mnie głowa, tak szybko? Czy to możliwe, że organizm tak szybko reaguje?
Głowa boli praktycznie do wieczora, a ja cieszę się, że na ten tydzień nie wzięłam żadnego zlecenia i nie umówiłam się na żadne spotkanie.

Dzień 2.

Wstaję o 6.30, jestem zmęczona i mogłabym spać na stojąco. I tak właściwie robię – odprowadzam dziewczyny do szkoły i do przedszkola, wracam do domu i kładę się spać. Wstaję, odgrzewam obiad, zjadam, zasypiam. Budzę się koło 14 i lecę po dziewczyny. Staram się dużo pić, ale mam z tym wielki problem, muszę się zmuszać. Zjadam podwieczorek, kolację – pierwszy tydzień detoksu robię wspólnie z cateringiem – to był najlepszy pomysł bo naprawdę nie miałabym siły na gotowanie tylu różnych potraw. Głowa boli nadal dość mocno, musiałam wziąć tabletkę (w ekstremalnych wypadkach jest dozwolona na poście).

Dzień 3.

Nadal śpię po 15 godzin na dobę. Nie spodziewałam się, że tak mnie zmiecie brak cukru. Najwyraźniej mój organizm zachowuje się jak narkoman, któremu odebrali codzienną dawkę. Ból głowy powoli znika, ale pojawiają się bóle nóg. Dziwne, nigdy takich nie miałam.
Tak jakby bolały mnie ścięgna, mięśnie i wszystko razem albo jak przy wielkiej grypie, gdy Cię łamie. Jem warzywa, jest mi zimno, zupy mnie ratują. Mogłabym żywić się tylko nimi.

Dzień 4.

Czy to kiedykolwiek minie? Czy cały post będę spała ponad połowę doby? Wstaję rano, śpię w ciągu dnia, idę spać po 21 razem z dziećmi. W nocy bolały mnie nogi, doprowadza mnie to do szału – nie czułam wcześniej takiego dyskomfortu, czy to kryzys ozdrowieńczy? Ale przecież nie miałam nigdy żadnych problemów z nogami, oprócz złamań. Jestem coraz bardziej ciekawa przebiegu postu!
W nocy nie mogę spać, jest mi zimno, dokuczają mi nogi, może wytrzymam te siedem dni i dam sobie spokój?

Dzień 5.

Dzień jak co dzień. Wstaję rano, odprowadzam dziewczyny, kładę się spać. Budzę się po 12 i dzieje się coś dziwnego. Czuję się jakbym obudziła się z jakiegoś zimowego snu. Czy ja naprawdę mam tyle energii? Skąd? Jak? Jestem jak nowo narodzona. Głowa mnie nie boli, nogi przestały, mam ochotę gotować, biegać, skakać. Najgorsze chyba minęło! Wieczorem robimy wieczór filmowy, robię dziewczynom popcorn, sama wcinam marchewkę i zupę. Nadal je kocham i są właściwie podstawą mojego jadłospisu. W nocy śpię jeszcze w podwójnej piżamie, nadal jest mi trochę zimno.

Dzień 6.

Szósty dzień, jestem z siebie dumna chociaż nadal mam w głowie myśl, że skończę w poniedziałek. Piekę dziewczynom ciasto, sprzątam cały dom, popijam koktajl i wmuszam w siebie wodę. Doprowadzają mnie do szału wizyty w wc co kilkanaście minut.
Mam zaplanowany cały następny tydzień więc rezygnuję z cateringu, będę gotowała sama i zabierała ze sobą jedzenie. Sobota mija nam leniwie, kocham nasze piżamowe dni!

Dzień 7.

Czuję się coraz lepiej, zastanawiam się co zrobić z jutrem. Może jednak dam radę 14 dni, przecież jestem w połowie! Ciepła woda z cytryną i imbirem to moja namiastka kawy, nie piję jej już prawie tydzień – wow! Nie ciągnie mnie do słodyczy ani do syfiastego jedzenia, którego sobie czasami nie odmawiałam. Uwaga, nie reaguję nawet na lody!
Wspominałam, że nie odczuwam głodu? Wg dr Dąbrowskiej po kilku dniach postu wyłączmy ośrodek głodu i włączamy w naszym organizmie odżywianie wewnętrzne. Uważam, że warto przeczytać książkę, artykuły, cokolwiek o poście, aby wiedzieć co się dzieje z naszym organizmem i abyśmy wiedziały czego się spodziewać.

Dzień 8.

Zostaję! Ósmy dzień. Wytrzymam do 10, może 14. Szkoda przerywać mi go skoro pierwszy raz od wielu lat udało mi się być konsekwentną w kwestii diety.
Jestem ciekawa jak mój organizm zareaguje na cały tydzień spotkań i pracy? Rano wypijam koktajl, gotuję wielki gar zupy na cały dzień. Najbardziej smakuje mi krem z brokułów i marchewek, krem z kalafiora i marchewek albo zupa jarzynowa. Nadal nie odczuwam głodu jako takiego, wystarczają mi posiłki, które zjadam. W torebce noszę marchewki na wszelki wypadek.
Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że od ponad tygodnia nie piję wina!

Dzień 9.

Dzisiaj mam spotkanie, muszę zrobić zakupy do przedszkola Zoi (kwiatki!) i przygotować się do wieczornej sesji. Odkrywam suszone jabłka i to one ratują mi życie w gorszych chwilach, co prawda nie można ich jeść dużo na poście więc znowu walczę sama ze sobą.
Piję dużo wody, kupuję rano soki marchwiowe jednodniowe i pozwalam sobie na pół litrowe opakowania. Wieczorem robię makijaż, a przy okazji się ważę – nie schudłam ani kilograma. O co chodzi? Dziwne, bo czuję się lżej.

Dzień 10.

Kolejne spotkania mam zaplanowane na dzisiaj, na jednym z nich są lody. Ok, zjadam je oczami, ale szczerze mówiąc wcale ich nie potrzebuję. Nie muszę walczyć ze sobą. Odkrywam sok burakowy z dozwolonymi dodatkami w Galerii Handlowej i wypijam go na drugie śniadanie. Gotuję zupę również na następny dzień, a dla siebie robię pizzę na spodzie z kalafiora z warzywami. Umówmy się, to nie jest pizza i nie szukam w niej podobieństw:)
Nie odczuwam żadnych bóli, nawet kręgosłup boli mnie mniej, mam dużo energii.

Dzień 11.

Znowu mam spotkanie w centrum handlowym, czego szczerze nie lubię. Ogólnie nie lubię wielkich sklepów i jestem tam najrzadziej jak tylko się da. Dzisiaj jednak muszę i muszę zrobić zakupy z okazji 1 Dnia Wiosny, zielone ubrania dla dziewczyn. Trochę kręci mi się w głowie, często dzieje się to w centrach handlowych – pamiętam, że kiedyś nie mogłam przebywać w pomieszczeniach ze światłem jarzeniowym bo od razu było mi słabo.
Robię szybko konieczne zakupy i uciekam. Na dworze pada śnieg i jest turbo zimno.

Dzień 12.

Urodziny mojego taty! Dzwonimy z życzeniami, nagrywamy filmik. Jest piątek, teoretycznie w niedzielę powinnam kończyć post, ale czuję się tak dobrze, mam mnóstwo energii, gotowanie nie sprawia mi problemu, a nawet frajdę! Weszłam na etap sałatek, brakuje mi świeżych warzyw. Wybieram te w wersji ekologicznej i cholera, łapię się za głowę, gdy sprawdzam ile kosztują. Różnica pomiędzy Biedrą, a wersją eko to 20 zł na kilogramie pomidorów. Wszyscy powinni mieć szansę dobrze jeść, wkurzam się na producentów żywności (nie od dziś) za to, co pakują do naszego jedzenia i za to, że traktują nas jak śmietniki.

Dzień 13.

Moja skóra! O niej jeszcze nie wspominałam, a warto! Jest miękka, gładka, rozświetlona i od momentu podjęcia postu kilka osób mówiło mi, że wyglądam jakoś inaczej i promiennie. Cellulit się zmniejszył, ale skóra na nogach jest turbo wysuszona. Ratuję się balsamami nawilżającymi i pomału dyskomfort mija. Co innego ze skórą twarzy. Podziwiam ją w lustrze i dostrzegam mniejsze zmarszczki w okolicach oczu. Czary mary?
Mój jadłospis wygląda podobnie – rano koktajl, sok marchwiowy, później spora ilość zupy (często dwie wielkie porcje w ciągu dnia), a na kolację sałata z pomidorem, ogórkiem, kiełkami, papryką, cebulą. Sałatę skrapiam sokiem z cytryny i dodaję przyprawę: bazylia z suszonymi pomidorami.

Dzień 14.

Piekę szarlotkę – spód z tartej marchewki, góra to tarte jabłka z przyprawami: imbir, kardamon, odrobina anyżu. Okazuje się być dobra, chociaż przesadziłam z przyprawami. Jem i ją i jabłka suszone mając ciągle w głowie, że powinnam je ograniczyć, ale chyba znalazłam następstwo moich słodyczy, lodów itp. Zamawiam wagę… do tej pory nie mieliśmy 🙂 Jestem ciekawa czy coś we mnie się zmieniło, po ubraniach czuję, że tak. Wieczorem dziewczyny i Tomek jedzą lody, ja marchewkę. Nie rusza mnie to chociaż zauważam, że pewne rzeczy jak oblizanie łyżki robi się automatycznie i w porę się na tym łapię. 14 dzień. Mogłabym skończyć, ale postanawiam, że dam sobie jeszcze tydzień. Czuję się naprawdę dobrze, przyzwyczaiłam się do takiego jedzenia, nie boli mnie nic, przestaję zwracać uwagę na dziwne uwagi ludzi odnośnie mojego jedzenia. Zrobiłam to! Zrobiłam to, co wydawało mi się nierealne!

Moje pierwsze 14 dni postu minęły szybko, nie będę ukrywała – na początku było bardzo trudno, ale jestem dumna, że przetrwałam. Dało mi to jakąś wielką dawkę siły i wiary w siebie. Dzisiaj jest mój 21 dzień, zobaczymy co będzie jutro! Podsumowanie pojawi się lada dzień!

Czym jest post?

“Dieta ta, która w istocie ma charakter głodówki leczniczej, stosowana jako okresowa kuracja, dostarcza enzymów, mikroelementów, witamin, korzystnie alkalizuje i odtruwa, wzmacnia własne, samoleczące mechanizmy, przywraca równowagę przemian, czyli zdrowie. Po zakończeniu tej kuracji zaleca się włączenie na stałe naturalnego pokarmu opartego na warzywach, owocach, ziarnach, roślinach strączkowych z dodatkiem produktów zwierzęcych. Własne doświadczenia potwierdziły prawdziwość tezy, że pożywienie może być skuteczną metodą profilaktyki i leczenia chorób cywilizacyjnych. Przez okres od kilku dni do kilku tygodni, w zależności od wskazań, zaleca się dietę opartą na warzywach nisko skrobiowych, takich jak na przykład: korzeniowe (marchew, buraki, seler, pietruszka, rzodkiew), kapustne (kapusta, kalafior, brokuł), cebulowe (cebula, por, czosnek), dyniowate (dynia, kabaczek, ogórki), psiankowate (pomidor, papryka), liściaste (sałata, natka pietruszki, zioła). Równocześnie można spożywać niskocukrowe owoce takie jak: jabłka, grejpfruty, cytryny i nieduże ilości jagód. Szczególnie cenne są zielone soki, które pochodzą z zielonych pędów roślin. Są one bogatszym źródłem bioaktywnych składników niż korzenie, posiadają chlorofil, którego budowa chemiczna jest podobna do hemoglobiny, mają aktywne enzymy, które oczyszczają, odtruwają, odnawiają krew, ułatwiają trawienie, alkalizują, dostarczają tlenu, energii, witamin i minerałów w najlepiej przyswajalnej postaci.

Przykłady zielonych pędów na soki: natka pietruszki, seler naciowy, botwina, mniszek, pokrzywa, szczaw, szpinak, brokuł, kapusta, sałata, kiełki lucerny, trawa z pszenicy.

Warzywa i owoce można jeść na surowo, w postaci surówek, zup warzywnych przyprawianych ziołami, warzyw duszonych, pieczonych.

Wśród napojów poleca się picie: wody, soków warzywnych i owocowych, herbat owocowych lub ziołowych, kompotów bez cukru, wywarów z warzyw. W czasie kuracji nie należy spożywać żadnych innych pokarmów jak np. chleba, kasz, oleju itp. Również nie należy pić kawy, mocnej herbaty, alkoholu, ani palić papierosów.”
(dr. Ewa Dąbrowska). Wszystkie informacje o diecie znajdziesz na jej stronie lub w książkach. Dla mnie doskonałym źródłem przepisów był internet i forum na FB.

foto: The Stingy Vegan – koniecznie zajrzyjcie, świetne i tanie przepisy na obłędne dania!