Agata
Manosa

Milion kompleksów.

2015-05-23 - Agata Herbut

Mam małe kompleksy. A kto ich nie ma?
Nie znam chyba ani jednej dziewczyny, która jest ich pozbawiona. Znam dziesiątki bardzo zakompleksionych, które nie lubią każdego centymetra swojego ciała mimo, że według otoczenia są piękne, zgrabne i interesujące. Co z tego skoro problem tkwi w głowie i nikt z nas nie jest w stanie przekonać takiej osoby, że jej wizja jest zupełnie inna od rzeczywistości?




Jak było/jest ze mną? Faza bycia za grubą zaczęła się u mnie już pod koniec podstawówki, apogeum sięgnęła na początku studiów. Przez wiele lat nie zastanawiałam się nawet nad tym skąd zarówno u mnie jak i u mojej starszej siostry takie podejście do swojego ciała. Na pewno nie była to wina rodziców bo nigdy, przenigdy nie usłyszałam od nich nic co mogłoby podkopać moją wiarę w siebie, wręcz przeciwnie – do tej pory Mama powtarza mi, że jestem piękna i jedyna w swoim rodzaju. Z czasem jednak i zwiększającą się ilością butelek wina razem wypitych doszłyśmy do wniosku, że przecież nasza najstarsza siostra wiecznie się odchudzała, a my jako małe dziewczynki byłyśmy świadkami tej dość dziwnej walki. Dla nas zatem jej diety, nie jedzenie słodyczy, nie słodzenie herbaty, narzekanie na swój wygląd było normalne. Normalne do tego stopnia, że wdrożyłyśmy to i w swoją codzienność.
Lata, które zmarnowałam na umartwianie się nad swoim wyglądem to najbardziej stracony czas świata. Po pierwsze, gdyby kilka kilogramów tak bardzo by mi przeszkadzało – zrzuciłabym je. Ja wolałam jęczeć i nie ćwiczyć, bo w tamtych czasach ćwiczenie na wuefie było dla frajerów. Tym sposobem dotarłam do czasu studiów, gdzie wpadłam na fascynujący pomysł żywienia się powietrzem. Tak skomponowane posiłki przyjmowałam przez jakiś czas, do momentu aż zza rogu wyskoczyły problemy zdrowotne, a ja musiałam przywitać się z powrotem z jedzeniem.



Kolejne lata były ok, czułam się w miarę dobrze w swojej skórze. Jak jest teraz? Bardzo dobrze! Oczywiście, że zdarzają się dni kiedy mam wrażenie, że boczki wypłyną ze spodni, owiną się dookoła kostek, a później przemieszczą na głowę, ale to są epizody. Nauczyłam się nie zadręczać. Wzięłam się w garść i zaczęłam biegać, ćwiczyć i od jakiegoś czasu staram się lepiej jeść. Nie odmawiam sobie przyjemności jakimi dla mnie są na przykład lody, jem je i akceptuję to. Akceptuję także swoje ciało chociaż tak jak wspominałam czasami chciałabym, aby wyglądało zupełnie inaczej – w chwilę później jednak sama siebie doprowadzam do porządku i strofuję: hej, przecież są ważniejsze rzeczy na świecie niż jakieś chore dwa centymetry w talii czy super wymiary. No bo są prawda?



Wydaje mi się, że nastawienie do ciała i do siebie zaczęłam zmieniać w chwili, gdy zaakceptowałam to jak wyglądam. Może to jest właśnie ten klucz? Przestajesz łapać się dziwnych historii, które wyniszczają Twój organizm, zaczynasz zajmować się sprawami, które są ważne dla Ciebie, nie umartwiasz się codziennie na samą myśl o obiedzie czy wafelku w czekoladzie. W końcu nadchodzi moment w którym w zgodzie ze sobą, może nawet nieświadomie podejmujesz działania, które mają na celu zapewnić Ci lepsze samopoczucie i lepszą codzienność, a w efekcie okazuje się, że dzięki tym drobnym rzeczom zmieniasz i siebie i swoje ciało.
Tak właśnie było ze mną. To co przez pół życia było dla mnie kompleksem – zaakceptowałam i zaczęłam powoli zmieniać. Bez ciśnienia. Bez jakiejś chorej presji czasu czy otoczenia.
W tej chwili mam jakąś wizję w której chciałabym być smuklejsza, silniejsza, sprawniejsza fizycznie, ale nie jest to priorytetem mojego życia. To coś, co osiągnę swoją pracą za jakiś czas. Wiecie co jest najgorsze? Że coś, co tak naprawdę nie ma właściwie znaczenia czyli kilka kilogramów, odstające ucho czy zakrzywiony nos są w stanie spowodować niechęć do własnej osoby.


Kiedyś usłyszałam, że z kompleksami jest tak, że otoczenie zaczyna je widzieć w chwili, gdy Ty zaczynasz o tym mówić, wcześniej nikt nie zwraca na to najmniejszej uwagi.

Co o tym myślisz?